Kiedy byłam dzieckiem, przeczytałam całą bibliotekę publiczną 🙂 W naszym domu zawsze były porozrzucane książki. Książki dla dorosłych i książki dla dzieci. Nie mieliśmy wzorowej biblioteczki. Książki leżały w artystycznym nieładzie, na szafce nocnej, na parapecie kuchennym, na komodzie, stały rządkiem na półce obok trofeów taty z lotów gołębi pocztowych. Można było je znaleźć w kotłowni {zwłaszcza kryminały), gdzie rodzice pilnowali, aby w piecu nie wygasło i dbali o swoje zdrowie psychiczne, mając w domu wybitną Trójkę. Torebka mamy zawsze była zbyt ciężka, kryjąc pokaźną „cegłę”. Nawet toaleta nie była wolna od czytelniczego nalotu. Potykałam się o książki na każdym kroku i zarażałam niepostrzeżenie miłością do szeleszczących kartek, druku pachnącego farbą, baśniowych ilustracji, które przenosiły mnie w inny świat. Nie kupowaliśmy ich, o nie. Może nie było nas stać, a może uważaliśmy to za marnotrawstwo, skoro w samym centrum miasteczka stał ogromny budynek z czarnym, nieco złuszczonym napisem: BIBLIOTEKA PUBLICZNA. Pewnie po trosze jedno i drugie. Biblioteka, o której wspomniałam nie była zwykłym składzikiem na książki. Była miejscem magicznym, do którego prowadziły dwa sfatygowane schodki z wgłębieniem, wydrążonym prze ludzkie stopy. Podwójne, przeszklone drzwi z metalową framugą, pomalowaną na czarno, a wcześniej na zielono, wiśniowo i niebiesko -widać to było przy dziurce od klucza, gdzie sukcesywnie wycierana farba odsłaniała kolejne kolory tęczy- były przedsmakiem przygody, która podniecała przy kolejnym skrzypnięciu. Dalej przesuwałam się jakby po omacku, prowadzona zapachem świeżo parzonej kawy i miarowym uderzaniem bibliotekarskiej pieczęci. Wyciągałam w pośpiechu trzy sterty książek, szukając trzech kart nieco zmiętoszonych, pachnących tytoniem, perfumami z Pewexu i historyjkami z Donaldów. Zrzędliwa bibliotekarka, która podobno była stara panną, odbierała książki i waliła czarne pieczęcie, pewnie doprowadzając przy tym biblioteczne myszy do rozstroju nerwowego. Zawsze intrygował mnie fakt, że stare panny są zrzędliwe – wtedy jeszcze nie było singielek- i przyrzekałam sobie, że nigdy nią nie zostanę. Jak widać przyrzeczenia dotrzymałam. Kiedy już odeszłam od bibliotecznego centrum dowodzenia, wypuszczałam się w nieznane, pomiędzy regały. Najpierw odwiedzałam miejsca z napisem: „książki dla dzieci”.Czas przestawał istnieć, świat poza murami biblioteki przestawał istnieć, moje uszy zamykały się na szepty starej panny, uderzenia bibliotecznej pieczęci i skrzypy metalowych drzwi. Przenosiłam się do zupełnie innego świata. Świata niezapomnianych przygód, niebieskiego koralika, Klecht Domowych, Tomka Sawyera… Przenosiłam się do świata w którym rządziła miłość i zrozumienie, świata w którym dobro zawsze miało ostatnie słowo… Po co najmniej godzinie, z wypiekami na twarzy i ośmioma tomiskami pod pachą, ruszałam do działu dla dorosłych gdzie wybierałam 8 książek przygodowych i 8 kryminałów, najczęściej w kolejności alfabetycznej, czyli jak leciało. Jeszcze tylko kilka pieczęci, 15 kilogramów na ramieniu, 2 kilometry drogi w czasie której układałam sobie w głowie kolejność czytania i mogłam się zanurzyć w wytartym zielonym fotelu. Niekiedy czytałam do rana, po cichu żeby mama nie widziała, udając że śpię przy każdym dochodzącym szmerze. Zdarzało się, że przez to przysypiałam na lekcjach. Literaturę dziecięcą i młodzieżową w Bibliotece Publicznej skończyła czytać około piątej klasy. Na dłużej jej nie starczyło. Od tamtej chwili każdy „zbędny grosz” zostawiałam w księgarni i tak mi zostało. Jako dziecko, nigdy nie byłam poza granicami Polski, ale książki dla dzieci przenosiły mnie o wiele dalej i o wiele wyżej. To dzięki nim właśnie jestem dziś tym, kim jestem. To dzięki nim powstał ten blog i ten wpis. Nic by pewnie jednak z tego nie było, gdyby nie moi rodzice upychający wieloskrzydłych przyjaciół w każdy kąt naszego domu – Moi Najlepsi Nauczyciele, którzy kochali książki, również książki dla dzieci.. Zbliża się okres świąteczny, w którym będziemy się obdarowywać. Chińskie plastikowe badziewie zaczyna wyzierać już z każdego konta i wpychać się do naszych domów. Zanim po nie sięgniesz, może warto to dobrze przemyśleć. A jeśli szukasz rady, co tym razem kupić dziecku to Ci poradzę: ZASYP SWOJE DZIECKO KSIĄŻKAMI 🙂 Już za kilka dni wspólnie z dziećmi stworzymy listę magicznych, cudownych, wspaniałych książek dla dzieci, którą już dziś serdecznie polecamy. Podobne dom na głowie Muszę przyznać, że po przeczytaniu powyższego postu przeniosłam się wspomnieniami pomiędzy te regały w bibliotece miejskiej, która znajdowała się w zamku. Pani bibliotekarka była piękną, wysoką blondynką i dla odmiany była bardzo miła. Klechdy domowe – czytałam, baśnie – czytałam i wiele wiele innych. A mój tato był również kolekcjonerem książek i zawsze kiedy przychodził do mnie jakiś facet, tato jak Kargul, wchodził do pokoju i szukał jakiejś „pozycji”, która była mu akurat niezbędna. Teraz kupuję dzieciom książki zawsze kiedy się da i mam nadzieję, że będą takimi czytaczami jak ja 🙂 Agnieszka Jakiel Tata czuwał 🙂 Myślę, że własnie czytaniem zarażamy się w domu i gdy rodzice czytają dzieciom od najmłodszych lat, procentuje to później w dorosłym życiu. ważne też aby dobierać odpowiednie książki do wieku dziecka, wtedy czytanie będzie się kojarzyło z fajną przygodą, a nie kolejną godziną nudy. Pozdrawiam Ancymona Jest dokładnie tak, jak piszesz. Książki powinny być dostosowane do wieku. Mój tato był „wielkim fanem książek” (choć nigdy go nie widziałam czytającego). Za to w nas próbował „zaszczepić” miłość do książek, podsuwając nam bardzo poważne lektury i co chwila pytając czy już zaczęliśmy czytać. Skutecznie obrzydziło mi to książki, aż do chwili, gdy szkolna przyjaciółka zabrała mnie do biblioteki miejskiej (w 4 lub w 5 klasie). Wtedy wpadłam totalnie! Po niedługim czasie pani bibliotekarka zwiększyła nam regulaminowy limit z 3 książek tygodniowo do 6 sztuk, bo wiedziała, że daleko mieszkamy, więc żeby nam wystarczyło pozycji na cały tydzień. Klaudia Osmanowska A mnie miłością do książek zaraziła babcia. Niestety mama już nie starała się utrzymać we mnie tego zawyczaju i nie przeczytałam wszystkich tych książek, które mam na liście 100 najważniejszych. Mimo to nigdy nie przestałam czytać, a ostatnio staram się choć jedną książke na miesiąc. Nawet udaje mi się i mołabym więcej, gdyby nie to, że muszę gasić światło, gdy śpią maluchy, a lampka jest za słaba 🙂 Nie żeby z musu, uwielbiam to, uwielbiam ten świat opisywany oczyma autora, niestety przy małych dzieciach trudno znaleźć czas. Nie mniej jednak uważam, że czytanie książek to jedno z bardzo ważnych przyjemności, których trzeba nauczyć nasze dzieciaki i samemu pielęgnować. Chyba też zastanowię się raz jeszcze nad prezentami dla dzieci i choć na pewno będą królowały zabawki to i o książkach nie zapomnę. Agnieszka Jakiel Ja ostatnio mam trochę kryzys czytelniczy, wieczorem padam. Ale powoli się nawracam i poprawiam w zażywaniu tejże przyjemności 🙂 WorkLife coaching Masz niesamowite podejście do czytelnictwa. Sama jestem molem książkowym i podzielam Twoją opinię. Też pamiętam moją bibliotekę z dzieciństwa, niezwykłe i magiczne miejsce 🙂 Pingback: Ivon Gregory() Pingback: creditmattersinc.org()